Grupa Podhalańska GOPR

Z okazji rocznicy burzy na Giewoncie publikujemy obszerne wspomnienia ratowników podhalańskiego GOPR-u, którzy ruszyli wówczas w Tatry - na pomoc toprowcom i innym służbom obecnym na miejscu.

Rozmawia Krzysztof Barcik: Jak liczne siły (ludzie, sprzęt) zaangażowaliście Państwo w tę akcję?

Paweł Konieczny, Prezes Zarządu Grupy Podhalańskiej GOPR: Jeśli chodzi o Grupę Podhalańską GOPR, to w bardzo krótkim czasie udało nam się zorganizować zespół liczący ponad dwudziestu ratowników górskich. Warto zaznaczyć, że zdecydowana większość naszych ratowników to ochotnicy, którzy zawodowo zajmują się zupełnie innymi rzeczami. Akcja miała miejsce w środku tygodnia, więc musieli oni niemal natychmiast porzucić swoje zajęcia i udać się w góry. Na tym jednak polega nasza idea ochotniczości. Jesteśmy ratownikami górskimi, a dla wielu nas wyjście w góry celem udzielenia pomocy jest rzeczą najważniejszą. Poza ratownikami wysłaliśmy w Tatry bardzo dużą ilość sprzętu. Jak się okazało na miejscu szczególnie przydatne były środki opatrunkowe oraz nosze, na których ewakuowano poszkodowanych. Wszyscy nasi ratownicy wraz ze sprzętem zostali przekazani do dyspozycji kierujących działaniami ratowników TOPR. Trzeba podkreślić, że to oni koordynowali całość działań, pierwsi byli na miejscu i wykonali lwią część ratowniczej roboty. My natomiast staraliśmy się pomagać i sumiennie realizować polecenia kierujących akcją ratowników TOPR.

KB: Jakie były Państwa zadania w czasie akcji?

Kamil Kubik, Kierownik Sekcji Operacyjnej Krościenko nad Dunajcem, uczestnik akcji na Giewoncie: Naszym podstawowym zadaniem, jakie wyznaczył nam kierujący akcją ratownik TOPR, było jak najszybsze dotarcie do miejsca zdarzenia i udzielenie pomocy osobom które ucierpiały. Już w trakcie podchodzenia na przełęcz udzieliliśmy pomocy kilku osobom, poprzez opatrzenie ich ran. Niektórzy nasi ratownicy pomagali w ewakuacji poszkodowanych do schroniska na Hali Kondratowej. Na miejscu pod szczytem Giewontu i na Przełęczy Herbacianej mieliśmy za zadanie zabezpieczanie urazów kolejnych poszkodowanych, a kilka osób, które nie były w stanie poruszać się samodzielnie, znosiliśmy na noszach. Nasze działania były wtedy koordynowane przez kierowników akcji po stronie TOPR. Kilka osób zostało również zadysponowanych do pomocy przy zapakowaniu oraz zniesieniu ofiar burzy.

KB: Jak po roku wspominacie Państwo te wydarzenia?

Kamil Kubik: Po roku nadal emocje są ogromne. Wynikają one ze skali osób poszkodowanych, która nawet w Tatrach dotąd była niespotykana. W dalszym ciągu wiele osób wspomina tę akcję jako jedną z trudniejszych, w jakich brało udział. Nie chodzi tu o to, że ta akcja była trudna technicznie. Przede wszystkim była ona trudna mentalnie. Zginęło tam czworo ludzi, w tym dwójka dzieci.

KB: Co sprawiło największą trudność w czasie akcji?

Kamil Kubik: W czasie akcji największą trudność sprawiał chaos związany z brakiem wiedzy, ile osób jeszcze potrzebuje pomocy, ilu tych schodzących poszkodowanych za chwilę będzie potrzebowało naszej pomocy. Ich stan zmieniał się z minuty na minutę, dodatkowo mocno się ochłodziło. Mieliśmy też świadomość, że po północnej stronie Giewontu mogą być jeszcze osoby, które w tym momencie były uznawane za zaginione. To był dobry sprawdzian koordynacji działań ratowniczych różnych służb, które na wypadek tak dużych zdarzeń, dodatkowo w tak skomplikowanym terenie górskim, w zasadzie nie są szkolone.

KB: Czy kiedykolwiek wcześniej zdarzyła się tak skomplikowana akcja z Państwa udziałem?

Paweł Konieczny: Tak, aczkolwiek było to dawno. W 1969 roku na stokach Policy w Beskidzie Żywieckim doszło do katastrofy samolotu pasażerskiego, w której zginęły 53 osoby. Wtedy w działaniach poza ratownikami Grupy Podhalańskiej GOPR wzięli udział również ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR oraz ratownicy tatrzańscy funkcjonujący wtedy w ramach Grupy Tatrzańskiej GOPR. Z najpoważniejszych akcji w ostatnich latach warto natomiast przypomnieć śmierć czterech osób w rejonie Durbaszki w Pieninach. W tym wypadku, podobnie jak na Giewoncie, przyczyną również była gwałtowna burza. Od wyładowania atmosferycznego zginęły wtedy 4 osoby, czyli taka sama ilość jak podczas akcji na Giewoncie. Nie było innych poszkodowanych, natomiast nieco wymagające było odnalezienie tych osób, gdyż akcja początkowo prowadzona była jako akcja poszukiwawcza.

KB: Jaka nauczka dla turystów powinna płynąć z tamtych wydarzeń?

Paweł Konieczny: Przede wszystkim muszą oni zrozumieć, że przed potęgą gór należy czuć respekt. W góry przyjeżdżają osoby z różnych stron Polski i dla wielu z nich spacer górskim szlakiem nie jest niczym innym jak spacer po przysłowiowych Krupówkach, czy po deptaku w Szczawnicy. Tymczasem w górach warunki atmosferyczne potrafią zmieniać się wyjątkowo dynamicznie. Czasami też mają charakter mocno lokalny, tzn. w jednej dolinie pogoda wciąż jest całkiem dobra, a w sąsiedniej może być już intensywna burza. Ludzie, którzy nie są obyci z górami, często nie znają tych uwarunkowań i nie potrafią przewidzieć konsekwencji pewnych zdarzeń i swoich decyzji. Tak było zresztą na Giewoncie. Osoby doświadczone wiedziały, że zbliża się burza i trzeba szybko opuścić tę okolicę. Znana jest też historia, że jeden przewodnik górski wręcz nalegał, aby ludzie zawrócili. Wielu nie posłuchało, a jak skończył się tamten dzień, wszyscy wiemy. Oby nie doszło do powtórki.