Świniński Żleb pod Giewontem

Sezon zimowy 2020/21 w Tatrach jest dość specyficzny. TPN notuje rekordowe ilości skitourowców, ale także rzeszę turystów pieszych. Patrząc na skomplikowaną sytuację światową, związaną z pandemią koronawirusa, fakt ten dziwić nie może. Dziwi jednak nadmierna pewność siebie zupełnie nieprzygotowanych turystów pieszych czy skiturowych. Dzisiaj na warsztat weźmiemy tych pierwszych, bowiem bezmyślne podążanie za innymi stało się w Tatrach już czymś zupełnie zwyczajnym. Tak normalnym, że turyści w ogóle nie zwracają uwagi na fakt, że ich życie często wisi na włosku. Część osób powie, że być może przesadzam, bowiem ryzyko w górach jest zawsze, a lawina przecież nie zeszła. Do czasu. My, turyści powinniśmy ryzyko minimalizować, a nie za wszelką cenę wzmagać brawurę połączoną z niewiedzą

Na konkretnym przykładzie opowiem o masach turystów traktujących zimowe Tatry, tak samo jak letnie. O błędach, które mogą i z pewnością w przyszłości, niestety, będą kosztować kogoś życie. Turystyka zimowa w Tatrach przeżywa rozkwit, a na trasach notuje się coraz więcej turystów. Gdy mówię o warunkach zimowych, nie przepadam za określeniem szlak, bowiem fizycznie go nie ma. Tak jak dla przykładu latem. Dużo osób z wielkim zapałem i pokorą zdobywa wiedzę. To jednak za mało, aby powstrzymać samozwańczych liderów przed poważnymi błędami. Umiejętność analizowania pogody, znajomość czynników lawinotwórczych, praca z mapą i ogólne przygotowanie do zimowej wycieczki jest u turystów niestety na dość niskim poziomie. Mało tego, na pytanie: "czy masz lawinowe ABC?" - najczęściej słyszę odpowiedź „lawinowe co?”. To smutne fakty, tak samo jak nieumiejętne trzymanie czekana, co zapewne jest jednoznaczne z nieumiejętnością użycia go do hamowania.

Nie zdziwił mnie zatem fakt, gdy 13 marca 2021 roku widziałem wielu turystów w Świńskim Żlebie pod Giewontem. Jest to jedna z najbardziej zagrożonych lawinami dróg podejściowych -, najgorsza z możliwych. Coś jednak we mnie pękło - poczułem, że należy skupić się na tym temacie przed, a nie jak to u nas bywa, po tragedii. Tatry są górami dość łaskawymi, bowiem jak na ilość ignorancji wypadków jest naprawdę niewiele, szczególnie tych lawinowych. Osoby znające się na górach, zajmujące się nimi zawodowo, na pewno wielokrotnie widziały samoczynnie schodzące lawiny lub pozostałości po nich właśnie w Świńskim Żlebie. Nic nadzwyczajnego. Każdej zimy takie zjawisko prędzej czy później da się zaobserwować. Tym bardziej pokazuje to jak niebezpieczne jest to miejsce. Ale wróćmy do początku - zastanówmy się, w jaki sposób doszło do błędu. Odpowiedź na to pytanie jest dość prosta. Prawidłowa ścieżka podejścia zapewne była zasypana, ktoś wybrał nieodpowiednią trasę, a dalej poszło lawinowo. Masy ludzi, bez większego zastanowienia poszły jak stado baranów. Bo tak łatwiej, bo przetarte. Nikt nie zadał sobie pytania, czy to na pewno dobra droga? Dlaczego? Tutaj odpowiedź jest też raczej oczywista. Bowiem turyści ignorują przygotowanie, pracę z mapą już na etapie planowania wycieczki w domu. Wydaje im się, że tak jak latem, tak i zimą w Tatrach mamy szlaki. To błąd, tak duży, że moim zdaniem należy zająć się tym tematem poważnie. Kiedyś nie stanowiło to problemu, bowiem zima była w pewien sposób elitarna. Nie zrozumcie mnie źle, cieszę się, że w Tatrach jest coraz więcej ludzi. Jednak przekaz powinien być coraz prostszy, mówiąc szczerze, dostosowany do nieprzygotowanego odbiorcy. Dla ludzi, jeszcze 10 lat temu, były to kwestie dość oczywiste. Jednak wtedy człowiek do zimowych wędrówek przygotowywał się krok po kroku. Jasne, nie wszyscy, ale skala problemu była praktycznie niezauważalna w porównaniu do dzisiaj. Poza fatalną nitką podejścia, warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden poważny błąd. Turyści, znajdując się w miejscu o wysokim prawdopodobieństwie lawiny nie zachowywali odstępów odprężających stok. Te powinny wynosić od 10 do 20 metrów. To kolejny, nagminny błąd. Widać go dosłownie wszędzie. 

Poddając takie zachowanie krytyce, trzeba jeszcze poddać analizie warunki, jakie panowały tego dnia w Świńskim Żlebie. Na graniach wiatr wiał w porywach do 90 km/h i padał delikatnie śnieg. Sam opad nie był najgorszy, jednak budowniczym lawin jest wiatr. Warto znać prostą zasadę, że przy wietrze 8 m/s mamy do czynienia z dwukrotnością przenoszenia śniegu, a przy około 14 m/s z trzykrotnością. Co to oznacza w praktyce? Że gdy spadnie np. 20 cm śniegu, to w formacjach wklęsłych (np. Żleb) stron zawietrznych będziemy mieli nie 20, a 40 czy nawet 60 cm śniegu! Śniegu, który będzie nierównomiernie rozłożony, zatem będzie prosił się o lawinę. Takie, jak to się mówi w przewodnickim żargonie, poduchy śnieżne były tego dnia bardzo dobrze widoczne z dużej odległości. Turyści co prawda omijali je z zachowaniem niewielkiego dystansu, ale to nie tłumaczy złej drogi podejścia. Pamiętajmy, że siła naprężeń, którą naciskamy na pokrywę śnieżną działa we wszystkich kierunkach. W praktyce oznacza to, że nie wiemy, gdzie dokładnie śnieg oderwie się od reszty warstw i dojdzie do lawiny. Tym sposobem o tragedię nietrudno. Jeżeli ktoś jeszcze nie wierzy, że warunki były niekorzystne, to dodam, że tamtego dnia wieczorem TOPR ogłosił 3. stopień zagrożenia lawinowego. To jasno pokazuje, jak bardzo narażali się turyści. Nie trzeba być specjalistą, aby ocenić, że było to ryzykowne. 

Jak już wspomniałem, nie jestem tym zdziwiony. W ostatnich latach wyrosło pokolenie turystów social media. Choć takie określenie jeszcze oficjalnie nie funkcjonuje, to wydaje się adekwatne do sytuacji. O co chodzi? To tzw. samozwańczy eksperci, którzy zawsze wiedzą lepiej. Do tej grupy można zaliczyć także osoby, które widząc ładne zdjęcie, nie mając żadnych umiejętności, muszą wejść. Niestety czasem przypłacają to zdrowiem. Skupmy się jednak na tej pierwszej, dość niebezpiecznej grupie społecznej. Dlaczego niebezpiecznej? Bowiem najczęściej udzielają się w mediach społecznościowych, doradzają i szydzą z profesjonalnej wiedzy. Ich koronnym argumentem jest, że przecież nic się nie stało, to po co robić aferę? Ale także, że aby osiągnąć coś wielkiego to trzeba ryzykować. Tylko czy wejście na Giewont zimą jest czymś wielkim? Być może dla jednostki tak, ale dla świata, Polski czy nawet Podhala, tak naprawdę nic nie znaczy. Zrobiły to tysiące przed nami. Zatem czy jest sens ryzykować? Czy nie lepiej zacząć od zdobywania wiedzy? Wydaje mi się, że skoro czytasz ten tekst, to doskonale znasz odpowiedź. Zapewne zastanawiasz się, dlaczego w ogóle poruszyłem ten temat. Odpowiedź jest prosta. Zdjęcie z podejścia Świńskim Żlebem umieściłem na Facebookowej stronie "Aktualna Sytuacja w Tatrach". Komentarze części osób, jakie się tam pojawiły zwalają z nóg:

„Skoro lawina nie zjechała to znaczy że warunki były stabilne (Nawet jeżeli o tym nie wiedzieli wchodząc) więc nie sra*** żarem. Lawiny nie schodzą zawsze i wszędzie” - pisze Krzysztof.

„Zgłosiłeś już do prokuratury czy zadzwonić? Jak ktoś się czuje na siłach na stromym podejściu to niech idzie, wielkie halo. Zakazy, nakazy a tam w górach każdy mówi o wolności" - dodaje Mirosław.

Oczywiście nie brakuje rozsądnych komentarzy - te są w w przewadze. Mimo wszystko, takie jak te powyżej są niebezpieczne. Szczególnie dla początkujących, którzy szukają informacji i opierają swoją wiedzę na bardziej doświadczonych, niestety z Internetu. Myślę, że dywagowanie na temat, czy jest to błędem jest zbędne. Podejście prezentowane powyżej jest niestety czymś normalnym, szczególnie wśród osób o niskiej świadomości zagrożeń zimowych. Warto zwrócić uwagę, że jeżeli nie doszło do tragedii, to nie oznacza to, że zrobiliśmy coś dobrze, ale raczej, że mieliśmy szczęście. Także źle interpretowana jest tutaj wolność. To jednak nie jestem tematem tego artykułu, a może już monologu? Tym samym dochodzimy do końca, tak samo jak sezon zimowy zbliża się ku końcowi. Śnieg będzie zalegał jeszcze do maja, ale ruch turystyczny będzie z każdym tygodniem malał. Uważajcie na siebie, planujcie i zdobywajcie wiedzę. Z górskim pozdrowieniem.