wezwanie do lawiny Tatry

Wczoraj informowaliśmy o wezwaniu TOPR do lawiny, która miała zejść żlebem z Karbu w kierunku Czarnego Stawu w niedzielę, 15 grudnia. Warunki były wówczas bardzo trudne. Ruszyła akcja ratunkowa, jednak okazało się, że lawiny nie było. Publikujemy obszerny komentarz osoby, która wezwała ratowników.

"W niedzielę wiał silny wiatr i temperatura nawet w wyższych partiach przekraczała chyba 0 stopni, ponieważ na ogół było dosyć ciepło. Mijając Czarny Staw Gąsienicowy, widzieliśmy ludzi wspinających się ścianą Czuby nad Karbem i podchodzących żlebem, śniegu było niewiele. Podchodząc do Koziej Dolinki, zwróciliśmy uwagę, że śnieg jest bardzo mokry, słabo związany, obkleja nam raki i pęka pod obciążeniem. Miejscami mocno przewiany do trawy, a miejscami nawiane poduszki, w których można było zapaść się nawet po pas. Cały czas obserwowaliśmy działanie wiatru, który unosił widowiskowo śnieg ze zboczy w pobliżu grani, na zawietrznej dobrze było widać tzw. "rotory". Około godziny 11:40 (?) wyszliśmy grzędą do miejsca skąd opada Filar Staszla na Zadnim Granacie. Stąd dostrzegłem w środkowej i dolnej części żlebu opadającego z Karbu (gdyż górna część jest stamtąd niewidoczna) szare pasy wyróżniające się na białym tle. Ponieważ w rejonie Kościelcowego Kotła było widać prawdopodobny samoistny obsuw, a wydarzenia z poprzednich dni (wypadek w żlebie pod Kozią Przełęczą i śmierć narciarza w żlebie w rejonie Chopoka) wskazywały, że zagrożenie jest realne - niezwłocznie powiadomiłem TOPR o swoich spostrzeżeniach i poprosiłem, by to sprawdzili. Gdy kontynuowaliśmy podejście do szczytu i podczas zejścia, ratownik kontaktował się ze mną jeszcze kilkukrotnie, by dopytać o szczegóły. Niestety nie łatwo jest się komunikować przez telefon, gdy wiatr osiąga do 70 km/h (oceniam prędkość na podstawie tego, że targał mną jak chorągiewką) i zagłusza rozmowę, sypie śniegiem i lodem po twarzy. Od ratownika dowiedziałem się, że śniegu jest w żlebie zbyt mało na wyjechanie lawiny. Ratownik upewniał się, czy aby nie chodziło mi o inny żleb. Przechodząc później nad Stawem dostrzegłem, że w błąd wprowadziły mnie kępy kosówki porastające wzdłuż żlebu. Jeśli ktoś był w niedzielę w wyższych partiach Tatr to myślę, że wie, jakie panowały wówczas warunki, widoczność była zmienna. Osobiście było mi głupio, że doprowadziłem do poderwania śmigłowca, jednak cień wątpliwości nakazywał mi działać jak najszybciej, zwłaszcza, że widziałem już w życiu lawiniska i same obsuwy. Cała ta sytuacja budziła we mnie ogromny stres, gdyż wówczas byłem przekonany o sytuacji potencjalnego zagrożenia czyjegoś życia. Dużo osób na podstawie znikomej informacji i kompletnego braku znajomości przebiegu wydarzeń wydawało samosądy, rzucało niecenzuralne wyzwiska i żądało obciążenia kosztami akcji "dowcipnisia". Bodaj jedna tylko osoba zadała pytanie "A co gdyby jednak naprawdę była to lawina?". Dyskusja skłoniła mnie do ujawnienia się i wyjaśnienia całej sytuacji. TO NIE BYŁ GŁUPI ŻART. W ogóle nie jest to powód do żartów; Tatry są nieobliczalne i myślę, że nawet najmniejsza wątpliwość o zagrożeniu życia ludzkiego powinna skłaniać do podjęcia błyskawicznych działań".