porażenie piorunem na Giewoncie

W piątek turyści wyszli na Giewont mimo zbliżającej się burzy i zostali porażeni piorunem. Doznali poparzeń, a jeden niedowładu kończyn. Uznali, że pomoc ratowników TOPR nie będzie konieczna, jednak zmienili zdanie.

Mężczyźni udali się na Giewont dość późno. O 16:40 żona jednego z turystów skontaktowała się z TOPR-em, by poinformować, że zadzwonił do niej mąż. Razem z kolegą byli na Giewoncie i zostali porażeni piorunem. Ratownikom nie udało się dodzwonić do mężczyzn, zatem wysłano im SMS-y z prośbą o kontakt. Poprzez szumy i trzaski, spowodowane prawdopodobnie zalaniem telefonu, udało się ustalić, że turyści są mocno poparzeni. Na miejsce miał zostać wysłany śmigłowiec, ale około godziny 17:00 mężczyźni powiadomili ratowników, że pomoc nie jest konieczna i zejdą sami do Kondratowej. 

Ratownik wyruszył naprzeciw schodzącym turystom. Kiedy do nich dotarł, po oględzinach stwierdził, że ich obrażenia są poważne i konieczny jest transport do szpitala, na co mężczyźni się zgodzili. Podczas zjazdu samochodem z Kondratowej zmienili jednak zdanie i zgodzili się na podpisanie druków o odmowie transportu do szpitala. Gdy podpisywali dokumenty, jednen z nich zasłabł i upadł na ziemię, co spowodowało kolejną zmianę decyzji. Ostatecznie ratownicy po godzinie 19:00 dowieźli poszkodowanych do szpitala.

Mężczyźni doznali poparzeń, a jeden także niedowładu kończyn. Mogą jednak mówić o dużym szcześciu, gdyż nie doznali śmiertelnych porażeń, co w masywie Giewontu jest bardzo prawdopodobne.