Lawina

30 stycznia z Rysów zeszła lawina, która porwała pięć osób. Wszystkich poszkodowanych udało wydobyć się na powierzchnię, trzech było w ciężkim stanie. Po wypadku po internecie krążyły pogłoski, że uczestnicy nie mieli czekanów ani kasków, że szli nieprzygotowani na ten szczyt. Głos zabrał Tomasz Klimczak - uczestnik wydarzenia. Opisał, jak wygląda wypadek z perspektywy człowieka porwanego przez tony śniegu. Przeczytajcie: 

"30 stycznia 2019 roku dwóch doświadczonych taterników idąc szlakiem na Rysy wywołuje lawinę, która zwozi ich spod wierzchołka nad Czarny Staw, pokonując 1 km dystansu i 700 m przewyższenia w kilkadziesiąt sekund. Po drodze uderzają w skały z prędkością około 100 km/h. Cudem przeżywają z ciężkimi obrażeniami ciała."

"Widok którego nie zapomnę. Jeden krok za dużo. Jakieś 10 metrów nade mną stok pęka poziomo i momentalnie rusza w dół. Miękki do niedawna śnieg zaczyna kruszyć jak wielka tafla styropianu w którą ktoś uderzył ogromną niewidzialną pięścią."

"Duszę się i nic nie widzę. Lewą ręką próbuję wypływać na wierzch. Prawa ręka bezwładnie majta się pod nienaturalnymi kątami jakby była z gumy. Nie czuję jednak bólu. Czuję żal, że dzisiaj umrę, że to już mój koniec. Ta lawina, ten śnieg to jest mój grób. Ciasny i czarny. Tym razem się nie wywinę. Przez chwilę myślę, o żonie i rodzicach. Żal mi ich bo będą rozpaczać. Zastanawiam się jak to jest się udusić. Czy będę się męczył czy zwyczajnie zasnę? A może lawina dotrze do stawu i wbije się pod lód. Utopię się w czarnej w lodowatej wodzie. Na wiosnę znajdą spuchnięte zwłoki. Nie! Tylko nie to! Uderzam o coś i znów wylatuję w powietrze. Przez chwile jestem w stanie nieważkości. Walę się na plecy, na kark. Koziołkuję. Lawina na chwilę zwalnia ale ja jestem pod śniegiem. Za chwilę znowu przyspiesza i znowu zwalnia. Nie mogę zostać zasypany kiedy stanie i zastygnie. Rozpaczliwie próbuję wypłynąć machając lewą ręką jakbym był w wodzie."

Cały artykuł do przeczytania tutaj.