Turysta w Tatrach Zachodnich

Zaczyna się tak: robisz pierwsze kroki. Może w górach niskich, może w wysokich. Jesteś w ciągłym ruchu, wracając z wyprawy myślisz już o następnej. Masz cel. Być może niejeden. No więc, gdzie chcesz dojść? I jakim kosztem?

Czas. Jeżeli jesteś młodym pędem, wrastającym w górskie szlaki, najważniejsze jest to, co dzieje się teraz. Poza górami niewiele się liczy. Znalazłeś swój azyl. Gratulacje. Im bardziej się zmęczysz, tym większa satysfakcja. Im więcej przygotowań, tym lepsze rezultaty. Trening. Techniki. I jeszcze raz czas. Ofiarowany chętnie, wraz z sercem na dłoni, by w zamian otrzymać nic innego, jak satysfakcję, zakładającą jedynie zmienne maski różnych miejsc, ludzi i wydarzeń. Być może jesteś jak cyrkulująca woda w tym rejonie, wsiąkasz w skały i ziemię, patrzysz na nie z góry, ocierasz się o nie – i znów od nowa.

Mijają lata. Coraz trudniej oderwać się od obowiązków, może zdarzyło się tak, że spojrzałeś górom w to drugie, mroczne, nieruchome i obojętne oblicze; nie chcesz go oglądać po raz drugi. A może spojrzałeś w nie i pomyślałeś: ile mojego czasu należy się górom, a ile reszcie tego, co robię i kim jestem? Decydujesz. Jesteś w górach albo coraz rzadziej, albo coraz częściej. Tłumaczysz się przed sobą: „jestem tyle, ile mogę”. Ale to już nie to samo. Pasja wymaga czasu, góry ten czas zjedzą. I już.
    
Pieniądze. Przez kilka lat mogłeś biegać w szortach i butach za 70 zł, nie 700. W zasadzie to było lato, piękny sezon, czasem grzmiało, było słońce i był deszcz. Zimą kilka razy wymarzłeś, bo te buty przeciekały. No ale problemu nie było, bo trasy też nie takie, bo zimą to trochę strach się poruszać, odchodzić daleko od schroniska… Jesteś jednak ćmą, która pcha się do światła, więc kolejne sezony Cię rozwijały, biegłeś do tego palącego słońca latem i trzeszczącego pod – już rakami – śniegu zimą. Palącego w oczy. Nauczyłeś się gór. Napatrzyłeś na ludzi rozsądnych, ale też na tych głupich. Twoje bezpieczeństwo wymaga specjalistycznego podejścia. Już więcej nie wymarzniesz, to się nie powtórzy. Nie będzie też „chodzenia po omacku”. Rośnie potrzeba sprzętu. A im wyżej i im częściej chodzisz, tym bardziej zaawansowanego. Apetyt na wyjście w wyższe góry – wzmaga się. Głód nowego poznania, eksploracji. Inwestujesz w wyjazdy i szałowy kolor puchówki. To przecież ułatwia sprawę, a Ty spełniasz marzenia.
    
Cel. Niejedno ma imię. Nazywaj go, jak chcesz. Może jesteś jedną z tych osób, które kochają góry z odczuwalną wzajemnością. Jeżeli bywasz tam często, jest ci dobrze; rzadko – „tylko tak często możesz” – wcale nie gorzej. Wyznaczasz sobie kolejne cele. Na tym samym pułapie, albo wyżej, dalej. Udaje Ci się lub nie. A może nie możesz dojść tam, gdzie sobie założyłeś? Próbujesz, ale coś Cię nie wpuszcza?

Marzenia. Usprawiedliwiają całą syzyfową wędrówkę. Kimkolwiek jesteś, gdziekolwiek dojdziesz.