Czy Tatry mogą się znudzić

Mówimy o górach, jakbyśmy kochali je zawsze. Zwłaszcza gdy pytają nas osoby nie podzielające naszej pasji (trzeba przecież „reklamować” sens tego, co się w życiu robi). Tak naprawdę jednak chyba każdy z nas miał chwile zwątpienia w swoją górską miłość.

Im więcej chodzimy po górach, tym częściej dają nam one „popalić”. Ucieczka przed burzą, gigantyczne zmęczenie, ulewa, ubłocone szlaki czy lęk wysokości na Orlej Perci potrafią urodzić w naszej głowie myśl, że „to nie dla mnie”. Mimo że przecież kochamy to robić, na pewno nie raz zdarzało się przekląć to miejsce, choćby w myślach – mieć dość tego cholernego podejścia, które ciągnie się w nieskończoność, lub tych przeklętych śliskich kamieni, na których niechybnie zaraz stanie się nam jakaś krzywda...

Starsi stażem turyści są też w stanie wyobrazić sobie nudę. Piękno krajobrazu, radość zdobywania i odkrywania przy trzydziestej czy trzydziestej piątej wycieczce na pewno są już mniejsze niż przy tej pierwszej czy drugiej. Panoramę z Krzyżnego – piękną niewątpliwie – już kiedyś widzieliśmy, a ten Kościelec, to już trzeci raz. No i ile razy można się meldować na Palenicy Białczańskiej czy w Kuźnicach?

Dlaczego w takim razie i tak wracamy w Tatry? Bo chodzenie po górach to coś więcej niż pasja, która objawia się w sposób naturalny okresami większej i mniejszej aktywności. Chodzenie po górach to uzależnienie. A od tego nie da się uciec. Jeśli chociaż raz zasmakowałeś, czym są Tatry, to zostałeś zainfekowany. Możesz się bronić, nawet poczuć chwilową „ulgę”, ale Twoja choroba powróci. Ledwo idziesz, pytając siebie „po co ja to robię”, a mimo to stawiasz kolejny krok. Myślisz „długo tam nie wrócę”, a za kilka dni, tygodni, miesięcy już jeździsz palcem po mapie, czekając na urlop. Nie wyrwiesz się. Jesteś uzależniony.