Schemat lawiny

28 stycznia 2003 roku doszło do największej tragedii lawinowej w historii polskich Tatr. Zginęło 8 młodych osób, przyjaciół z tej samej szkoły. Wypadek pod Rysami odbił się szerokim echem w mediach i wśród miłośników Tatr.

Słynna lawina pod Rysami

To jedna z tych historii, które mimo upływu lat, nie przestają chwytać za serce. Skala nieszczęścia, które się wówczas wydarzyło, jest niepojęta i w przerażający sposób przypomina o gigantycznej potędze gór. Ale, jak prawie zawsze w przypadku tragedii w górach, jest w tym wszystkim czynnik ludzki. Tak liczna, trzynastoosobowa grupa nie powinna tego dnia znaleźć się na szlaku…

Los chciał jednak inaczej. Decyzją Mirosława Sz., nauczyciela z I Liceum Ogólnokształcącego w Tychach, grupa 13 osób, w skład której oprócz niego wchodziło 10 uczniów, brat jednego z nich i drugi opiekun, wyruszyła na Rysy około godz. 6.30 ze schroniska nad Morskim Okiem, gdzie nocowała. W Tatrach obowiązywał wówczas bardzo zdradliwy, drugi stopień zagrożenia lawinowego, a warunki pogodowe pozostawiały wiele do życzenia. Całą wcześniejszą noc padał mokry śnieg, w góry zawitała odwilż. Grupa była zbyt duża i nie znajdowała się pod opieką licencjonowanego przewodnika. Do takiej roli aspirował nauczyciel, który dzień wcześniej wyprowadził na szczyt pierwszą część grupy (o podobnej liczebności). Miał na koncie m.in. wizyty w Alpach, więc uczniowie obdarzyli go pełnym zaufaniem.

Początkowo wszystko przebiegało pomyślnie. Uczestnikom wycieczki udało się już pokonać znaczną część trasy. Trzech uczniów wraz z opiekunem znajdowało się bardzo wysoko, poniżej podchodzili pozostali, podzieleni na dwie grupy. Około godziny 11 zdarzyła się tragedia. Potężna lawina ruszyła z charakterystycznej rysy przecinającej urwisko najwyższego szczytu w Polsce. Rozpędzony śnieg przebył drogę ok. kilometra i z impetem uderzył w taflę Czarnego Stawu. Chwilę później TOPR odebrał dramatyczną wiadomość. Jeden z kolegów licealistów obserwował zejście lawiny znad Czarnego Stawu. Informacja była przerażająca: na drodze zejścia lawiny znalazła się prawie cała grupa uczniów… Tylko nauczyciel wraz z trójką uczniów w chwili tragedii podchodził powyżej obrywu.

Do akcji ratowniczej ruszył śmigłowiec, który raz po razie desantował kolejnych ludzi. Na czele ekipy stanął sam naczelnik TOPR, Jan Krzysztof. Szybko udało się odnaleźć żywą dziewczynę, która przejechała z lawiną prawie całą drogę, ale jakimś cudem nie znalazła się głęboko pod śniegiem. Doznała niegroźnych obrażeń. Chwilę później jeden z ratowników zlokalizował wystającą ze śniegu nogę jednego z uczniów. Chłopaka szybko odkopano i poddano reanimacji. Udało się przywrócić oddech i pracę serca. Później natrafiono na jeszcze jedną osobę – niestety tym razem 22-latka nie udało się uratować. Pomocy potrzebowała także dwójka uczniów, którzy w chwili zejścia lawiny znajdowali się powyżej. Na widok tragedii zaczęli oni wraz z nauczycielem schodzić w stronę lawiniska, jednakże będąc w szoku, nie byli w stanie kontrolować sytuacji, przez co kilka razy upadali, doznając obrażeń. I tyle. Mimo upływu kolejnych godzin i przeszukiwania lawiniska przez toprowców, pracowników TPN, na czele z dyrektorem Skawińskim, i specjalnie wyszkolone psy, nie udało się znaleźć następnych przysypanych…

Zwierzęta podjęły jednak trop, który prowadził w stronę tafli Czarnego Stawu. Wówczas uprawdopodobniła się dramatyczna hipoteza: lawina musiała wciągnąć młodych ludzi do lodowatej wody pod taflę jeziora… W międzyczasie pogoda stawała się coraz gorsza. Deszcz zamienił się w kurniawę. Padający śnieg i wiatr uniemożliwiały podjęcie dalszej akcji śmigłowca. W każdej chwili mogła zejść kolejna lawina, zagrażająca życiu ratowników. Około godz. 17 podjęto decyzję o zawieszeniu poszukiwań. Nie było wątpliwości: szukać należy już tylko ciał…

W międzyczasie informacja dotarła do mediów oraz do rodzin uczestników wycieczki. W tyskim magistracie powołano sztab kryzysowy. Późnym wieczorem, bliscy ofiar pod opieką psychologów wyruszyli autokarami w stronę Zakopanego.

Pogoda stawała się coraz gorsza. Na następny dzień ogłoszono już trzeci stopień zagrożenia lawinowego. O 6 rano poszukiwania wznowiono. W rejonie Buli pod Rysami ze śmigłowca desantował się sam Włodek Cywiński. Jego zadaniem była ocena zagrożenia i ewentualne ostrzeżenie pozostałych ratowników. Ponoć zapytany o warunki, miał odpowiedzieć: „Jest strasznie”. Na lawinisko dotarli strażacy wyszkoleni do ratownictwa wodnego, którzy ocenić mieli możliwość podjęcia akcji przez nurków. Ich diagnoza była jednak negatywna – jakiekolwiek działanie pod wodą było w tym dniu niemożliwe. Niewiele wskórali także słowaccy ratownicy HZS, którzy przybyli z pomocą. Nikogo nie udało się odnaleźć… Dodatkowo w rejon lawiniska dotarła kolejna niepokojąca wiadomość: w toprowskim śmigłowcu zepsuły się obydwa silniki. Pilot z trudem wylądował w Murzasichlu, poważnie uszkadzając przy tym maszynę. Stało się jasne, że dalsza akcja pozbawiona jest sensu. Poszukiwania przerwano…

Ciała licealistów przeleżały pod śniegiem i lodem długie miesiące… Ostatnie z nich znaleziono dopiero w czerwcu… Na podstawie tamtych tragicznych wydarzeń nakręcono film pt. „Cisza”.