Zamarła Turnia

Zamarła Turnia to miejsce legendarne. Marzenie niejednego taternika - od czasów pierwszych zdobywców aż po dziś dzień. Wszystko dzięki południowej ścianie, niezwykle stromo wznoszącej się ponad księżycową Dolinką Pustą.

Zamarła Turnia

Zamarła nie jest szczytem ani szczególnie wysokim, ani szczególnie wybitnym. Dodatkowo góra jest stosunkowo łatwo dostępna od strony Orlej Perci. Jej niezwykle groźnie wyglądającej południowej ścianie, wznoszącej się 150 m ponad Dolinkę Pustą, trudno konkurować z majestatem Kazalnicy czy Mnicha. Jednakże to właśnie owa ściana, ze względu na niebywałą trudność i stromiznę przekraczającą 80 stopni, obrosła legendą i do dziś uważana jest za najtrudniejszą w całych Tatrach. Pierwsze zdobycie jej było punktem zwrotnym w historii taternictwa. Dziś próbują je powtórzyć niezliczone rzesze wspinaczy, dla których zdobycie Zamarłej jest nierzadko życiowym sukcesem.

Ścianę po raz pierwszy pokonała w 1910 r. czwórka młodych wspinaczy: Henryk Bednarski, Józef Lesiecki, Leon Loria, Stanisław Zdyb. W następnych latach jeszcze czterokrotnie wspinaczom udawało się ją przejść. 25 września 1917 r., dwaj 22-letni taternicy: Rafał Malczewski (syn słynnego malarza – Jacka Malczewskiego) i Stanisław Bronikowski zjawili się pod ścianą, aby dokonać szóstego w historii przejścia.

Śmierć Bronikowskiego

Wcześniej Bronikowski, chcąc ułatwić zespołowi zadanie, wszedł na szczyt Zamarłej szlakiem turystycznym i przymocował doń linę, którą opuścił na południową stronę. Wystarczyło wspiąć się w pobliże jej końca, przymocować się i w ten bardzo bezpieczny sposób dostać się na szczyt. Wszystko ze Zmarzłej Przełęczy obserwował Henryk Bednarski - pierwszy zdobywca ściany.

Wydawało się, że zadanie przebiegnie pomyślnie. Wspinacze dostali się w pobliże przymocowanej uprzednio liny. Malczewski asekurował Bronikowskiego, który jednak, aby dostać się do celu, musiał oddalić się od partnera na odległość 15 metrów, co spowodowało maksymalne naprężenie liny. W tym momencie nastąpił wypadek. Bronikowski odpadł od ściany, a to poskutokowało 30-metrowym lotem. W kluczowym momencie lina nie wytrzymała przeciążenia i pękła przy samym haku. Bronikowski poleciał dalej, roztrzaskując się o piargi Dolinki Pustej i ginąc na miejscu.

Więcej szczęścia miał Malczewski, który przetrwał krytyczny moment i dzięki dobrej asekuracji pozostał w ścianie. Jak się potem okazało, ze względu na trudność terenu i skomplikowane okoliczności, nie był to koniec jego mordęgi. Sporo czasu zajęło świadkom powiadomienie o wypadku gospodarza schroniska na Hali Gąsienicowej, który z kolei zaalarmował policję, a ta naczelnika TOPR - Józefa Oppenheima. Były także problemy ze zorganizowaniem ekipy ratunkowej, gdyż większość ówczesnych toprowców została powołana pod broń - należy pamiętać, że owe wydarzenia miały miejsce w czasie I wojny światowej.

Tym sposobem ekipa, złożona w sporej części z ochotników, dotarła na wierzchołek Zamarłej dopiero po 18 godzinach od wypadku. Malczewskiemu zrzucono linę z góry, do której przywiązał się sam i w ten sposób został wciągnięty na górę. Ten nowatorski sposób uznano za wielki sukces ratowników i wykorzystywano go jeszcze wielokrotnie. Znający dzisiejsze standardy zapewne łapią się za głowę, słuchając o akcji ratunkowej, w czasie której zaufano węzłom zawiązanym przez zszokowaną ofiarę wypadku, nie wysyłając w dół nikogo, kto pomógłby jej w przymocowaniu się do liny.

Śmierć Bronikowskiego - pierwszej ofiary Zamarłej Turni - upamiętnia dziś tablica znajdująca się w pobliżu miejsca wypadku.