U ciebie także kolorowa jesień.
Od ognisk skrzydła dymu wolno w górę płyną,
Podszycie pachnie w suchym, złotym lesie.
Górą obłoki szybują pogodne
I tak przejrzyste, jak szkice sangwiną.
W takie dni winne, soczyste i chłodne -
Kiedy różowy buków spada liść,
Chciałabym z tobą w wirchy - na przełęcze iść.
Ręce w Popradzkim skąpać stawie -
Pod mgły jesiennej płynąć tusz,
w stalowym młyńcu halnych burz
Przycichnąć, zmaleć, zginąć prawie.
Ręce na klamrach podrapać do krwi -
I pod Lodowych wirchów runąć drzwi.
A gdy się spod nóg głazu zsunie ząb -
Lęk poczuć i śmiertelny ziąb.
Godziny długie tak w znużeniu trwać -
Ocknąć się - znów wstać.
Posłuchać jaką wielką falą
Serca w zmęczonych piersiach walą,
Jak dech w rozgrzane biegiem płuc
Grudami krwi gorącej rzuca.
Czuć w ten jesienny, rdzawy czas -
Jak wiosna się przewala w nas.