Tomasz Wyciszkiewicz

Skandaliczną sytuację, dzięki informatorowi z TOPR-u, ujawił dziś Tygodnik Podhalański. Jeden z ratowników TOPR przywłaszczył sobie i sprzedał czekan należący do kobiety, która zginęła w Tatrach. Sprawa wyszła na jaw i mężczyzna został dyscyplinarnie usunięty ze stowarzyszenia.

Rok temu na zboczach Kościelca miał miejsce wypadek śmiertelny, w którym zginęła kobieta. Na miejsce przybyli ratownicy, którzy przetransportowali zwłoki do kostnicy, a parterowi zmarłej pomogli zejść. W ferworze związanym za akcją ratunkową nikt nie zabrał czekana, który ofiara zgubiła w trakcie upadku.

Miesiąc po zdarzeniu na miejscu pojawił się ratownik TOPR, który nie brał udziału w akcji. Zabrał on czekan, a następnie po około roku sprzedał go za 200 zł koleżance, okłamując ją, że kupił go w sklepie. Po jakimś czasie sprzęt rozpoznała jedna z koleżanek zmarłej turystki. Wówczas sprawa wyszła na jaw.

TOPR - jak twierdzi Tygodnik Podhalański - przez trzy tygodnie zastanawiał się, co zrobić z tą bulwersującą sprawą. Jedni wprost nazywają zdarzenie okradaniem zmarłych, inni - jak naczelnik Jan Krzysztof - uważają, że takie określenie jest przesadą. Nikt jednak nie ma wątpliwości, że ratownik zachował się fatalnie, a czekan zamiast na sprzedaż powinien trafić do organów ścigania - a następnie zapewne do rodziny zmarłej.

Oskarżany o ten czyn argumentował, że nie miał pewności, czy jest to czekan ofiary wypadku, niemniej jednak takie wyjaśnienia nie przekonały kolegów z TOPR-u i ostatecznie postanowili oni wykluczyć go z szeregów stowarzyszenia. To najwyższy wymiar kary, którą może otrzymać toprowiec.