Schronisko Marcinowskich na Hali Goryczkowej

Rok 1956 był szczególnie tragiczny w Tatrach. Wydarzyło się wówczas kilka spektakularnych wypadków, jednakże wszystkie one przyćmione zostały przez to, co wydarzyło się w Dolinie Goryczkowej w nocy z 2 na 3 marca.

Schronisko Marcinowskich w Dolinie Goryczkowej

Turyści odwiedzający Tatry żyją w przekonaniu, że schronisko górskie jest tym miejscem, które po trudach i niebezpieczeństwach wędrówki daje pewne, ciepłe i bezpieczne schronienie. Jednakże pamiętać należy, że nic co zbudowane jest ręką człowieka nie jest wystarczająco trwałe, ażeby przeciwstawić się potędze gór i siłom natury.

W owym czasie, w Dolinie Goryczkowej istniało niewielkie schronisko, w którym gospodarzyli Władysław i Zofia Marcinowscy – znani górale, od zawsze zakochani w Tatrach, mający na swoim koncie sukcesy wspinaczkowe i narciarskie. W latach 50-tych, będąc już po czterdziestce, oboje wiedli spokojny żywot u stóp Kasprowego Wierchu.

Lawina w Dolinie Goryczkowej

Tego dnia Władysław pozostał w schronisku, pełniąc funkcję gospodarza, natomiast Zofia udała się do Zakopanego, żeby zrobić większe zakupy. Sprawa nieco przedłużyła się, przez co góralka spóźniła się na ostatni wyjazd kolejki na Kasprowy. Okazało się jednak, że będzie jeszcze kurs do Myślenickich Turni, więc Zofia postanowiła skorzystać, a piechotą przejść tylko 15-minutowy odcinek ze stacji pośredniej do schroniska. Jeśli wierzyć opowiadaniom, ta decyzja zaważyła na jej losie… Gdyby poszła od Kuźnic piechotą, prawdopodobnie przeżyłaby tę noc…

Nieco wcześniej trzej żołnierze Wojsk Ochrony Pogranicza: Józef Tomiński, Tadeusz Rutkowski i Eugeniusz Żerański, wyruszyli w stronę Goryczkowej na standardowy patrol, który miał zakończyć się późnym wieczorem. O północy jednak placówka WOP ogłosiła alarm. Żołnierze nie wrócili…

Ratownicy wspólnie z wojskowymi ruszyli w góry na pomoc. Wkrótce zaalarmowani ruszyli także taternicy, przewodnicy, zwykli mieszkańcy Zakopanego. Wieść o tym, jak wielka tragedia się stała, szybko bowiem dotarła do miasta.

Prawdopodobnie kilkanaście minut po tym jak Zofia Marcinowska dotarła do schroniska, spod Kondratowego Wierchu, żlebem, który dziś nazwany jest nazwiskiem właśnie Marcinowskich, ruszyła potężna lawina. Niszczycielski żywioł uderzył wprost w schronisko, zmiatając je z powierzchni ziemi i zabijając wszystkich, którzy znajdowali się w środku. A znajdowali się tam – oprócz gospodarzy – także trzej żołnierze WOP… Zginęło 5 osób, a schronisko przestało istnieć.

Następnego dnia rano, w kulminacyjnym punkcie akcji ratunkowej, lawinisko przekopywało podobno około 800 osób. Dzięki tak dużej liczbie rąk do pracy szybko odnaleziono poszkodowanych. Niestety nie mieli żadnych szans. Schroniska nigdy potem nie odbudowano…