5 sierpnia dwóch bardzo utalentowanych wspinaczy – Stanisław Szulakiewicz i Jan Jarzyna – podjęło się próby sforsowania niezdobytej wówczas północnej ściany Małego Jaworowego. Początkowo realizacja zadania przebiegała pomyślnie, jednakże w końcowej części podejścia doszło do wypadku. Jarzyna, który prowadził, znajdując się jakieś 15 metrów nad Szulakiewiczem, odpadł od ściany, pociągając za sobą towarzysza. Współczesnym może ciężko to zrozumieć, ale w owych czasach najpopularniejszą formą asekuracji była… lina trzymana przez partnera w ręku. Toteż w momencie odpadnięcia Jarzyny, Szulakiewicz od razu stracił równowagę i poleciał w dół.
Cudem tylko w pewnym momencie w czasie upadku lina zakleszczyła się o skałę i obaj zawiśli w pobliżu dużej półki mocno poobijani, ale żywi. Co ciekawe, Jarzyna, który przeleciał około 50 metrów odniósł niewielkie obrażenia, natomiast Szulakiewicz, który spadł z dużo mniejszej wysokości, nie był w stanie samodzielnie się dalej poruszać.
Dolina Jaworowa była wówczas miejscem opuszczonym, toteż wołanie o pomoc ze skalnej ściany mogłoby być daremne i skończyć się śmiercią obojga. Zapadła decyzja, iż Jarzyna popędzi sam na dół po pomoc i wróci pod ścianę z ratownikami. Dojść musiał aż do Morskiego Oka.
Wieść o tragicznym wypadku zmobilizowała całe środowisko taterników, którzy jak jeden mąż stawili się pod ścianą jeszcze przed świtem dnia 6 sierpnia. Wyprawą dowodził Mariusz Zaruski, a wśród ratowników był także „guru” ówczesnych wspinaczy, 61-letni Klemens Bachleda. Warunki, w których przyszło operować były ekstremalnie trudne. Mimo iż był to sierpień, padał lodowaty deszcz, zamieniający się momentami w śnieg. Ściana pokryła się wodą, a pamiętajmy, iż ratownicy prowadzili akcję w terenie zupełnie dziewiczym, na ścianie dotychczas nie zdobytej przez nikogo!
Mimo to nie ustępowali. Zwłaszcza, że ze ściany dobiegał głos rannego Szulakiewicza. W pewnym momencie lina, którą związani byli Zaruski i Bachleda, zakleszczyła się w skale. Klimek podjął wówczas decyzję zupełnie nieodpowiedzialną, ale zgodną z kodeksem honorowym ratownika. Odwiązał się i ruszył w górę bez żadnej asekuracji! Zaruski i reszta jeszcze chwilę podążali za nim, próbując namówić go do odwrotu, ale wkrótce opadli zupełnie z sił i postanowili zawrócić. Klimek poszedł dalej.
Okazało się, że zabłądził i nigdy nie dotarł do Szulakiewicza. Wszedł w bardzo eksponowany teren i kompletnie wyczerpany przegrał walkę ze ścianą. Zgromadzeni pod Małym Jaworowym ratownicy usłyszeli tylko dźwięk ogromnej lawiny kamiennej, wraz z którą poleciał w dół Klemens Bachleda.
Szulakiewicz nie doczekawszy się pomocy zmarł. Tymczasem pod ścianę docierały kolejne grupy ratowników. Dzięki poprawie pogody i świeżym siłom, po kilku dniach udało się dotrzeć do zwłok najpierw Szulakiewicza, potem zaś Bachledy. Smutny kondukt powrócił do Zakopanego. Niemal równo rok po tych wydarzeniach ścianę zdobyli bracia Komarniccy.